Antoni Soduła
- nauczyciel języka polskiego w
Szortandy
"Wrocław, Łódź, Warszawa, Lutry, Daugavpils, Donieck,
Emilczyn, Szortandy..."

Dzień dobry, nazywam się Antoni Soduła, jadę w tej
chwili do pracy w Kazachstanie, jako nauczyciel języka polskiego, do Szortand,
Damszu i Instytutu. Ciekawy jestem Kazachstanu. Pięć lat już pracowałem na
terenie byłego Związku Radzieckiego. Na Łotwie i na Ukrainie.
Jak długo w ogóle pracuje pan jako nauczyciel?
No, 30 lat w Polsce i teraz szósty rok,
czyli właściwie trzydziesty szósty rok pracy.
W jakich miejscach pracował pan wcześniej na Wschodzie?
Daugavpils, czyli Dyneburg na Łotwie, to była szkoła
ogólnokształcąca z językiem polskim wykładowym, tam dwa lata pracowałem; rok
pracowałem w Doniecku w Towarzystwie Polskim i dwa lata w Emilczynie, w takim
małym miasteczku na...- to jest niedaleko Czarnobyla- na Ukrainie, gdzie
prowadziłem fakultatywne zajęcia z języka polskiego w dwóch szkołach.
Co skłoniło pana do wyjazdu do Kazachstanu tym razem?
Jak by to powiedzieć?
Najprościej tak: dwa lata pracowałem na Łotwie, poznałem Łotwę, napisałem
książkę "Listy z Rygi"- eseje o sztuce Łotwy; trzy lata pracowałem na Ukrainie,
gdzie, oprócz- mam nadzieję że dobrej- pracy, poznałem dobrze Ukrainę, też
napisałem książkę- "Święte miejsca na kresach", nie tylko dla Polaków, bo
opisywałem miejsca ważne dla Polaków, ale tak samo dla Żydów, muzułmanów,
prawosławnych. I była jakaś taka wielka tęsknota, żeby zobaczyć daleki świat, a
jednocześnie taki, w którym nie byłbym turystą, takim głupim, który przychodzi,
fotografuje, nie rozumie nawet tego, co fotografuje- tylko takim człowiekiem,
który stara się też coś dobrego przy okazji zrobić. Pomyślałem sobie, że
właściwie praca w Kazachstanie jest świetną szansą, a Kazachstan świetnym takim
miejscem żebym i ja mógł coś dobrego robić. I dobrze uczyć języka polskiego, i
przy okazji poznawać całą historię, kulturę zarówno Polaków tam mieszkających,
jak i kulturę całego tego regionu- Azji Środkowej.
Wspominał pan o swoich książkach, które są efektem pana
podróży na Wschód, czy mógłby pan coś więcej na ten temat powiedzieć?
No więc
tak: kończyłem Filologię Polską, jestem magistrem Filologii Polskiej, ale też
jestem teatrologiem, obroniłem doktorat, jestem doktorem nauk
humanistycznych, pisałem pracę doktorską o "Nocy Listopadowej" Stanisława
Wyspiańskiego, co jest bardzo ciekawe. I potem, po latach, jak miałem zawał
serca, postanowiłem napisać taką książkę dla swoich dzieci; nie wiedziałem czy
ja będę długo żył czy nie, nie śniło mi się o tym, że po dziesięciu, piętnastu
latach będę zupełnie zdrowy, będę mógł brać trzy ciężkie toboły i jechać 'na
Kazachstan' pracować. I napisałem książkę " Dom nad jeziorem", o swoim domu po
prostu, jak to wyglądało na Warmii, jak się wyprowadziliśmy z Warszawy na wieś
warmińską do Lutr. Potem, kilka lat potem, napisałem "Szkice o sztuce i
kulturze"- to jest właśnie takie jak gdyby... no o wszystkim, co mnie
interesowało: o rzeźbach, o teatrze, o literaturze, o obrazach. Trzecia książka,
która została wydana- bo niestety więcej się pisze, niż wydaje- to są "Listy z
Rygi"- eseje o sztuce Łotwy. W tej chwili przepisuje się książka czwarta,
czyli te "Święte miejsca..." o Ukrainie. Mam nadzieję, że, korzystając z
doświadczenia tych książek, potrafię zobaczyć to, co jest ważne w Kazachstanie,
i dla Polaków w Kazachstanie, i dla samego Kazachstanu, i że to, co piszę,
będzie może ciekawe dla ludzi z Polski.
Z tego, co wiem zainteresowany jest
pan odnalezieniem grobu Polaka, którego prochy spoczywają prawdopodobnie gdzieś
w Kazachstanie, dokładnie nie wiadomo gdzie, czy mógłby pan coś więcej na ten
temat powiedzieć? Może ewentualnie ktoś z czytelników mógłby pomóc trafić na
trop tego miejsca...
To znaczy mnie konkretnie chodzi o grób Mariusza
Załuskiego. Widziałem, nawet teraz niedawno- jakieś pół roku temu, piękny
artykuł właśnie o polskich grobach w Kazachstanie. Ktoś z państwa to zrobił,
napisał bardzo ładnie, ale mnie chodzi o grób Mariusza Załuskiego, który był
takim bardzo ważnym człowiekiem dla mnie, bo chodzę bardzo dużo po Tatrach,
oczywiście turystycznie i, mieszkam obecnie nad jeziorem na Warmii, a więc
pływam, raczej kajakiem niż żaglowo, i był to zawsze dla mnie człowiek
szalenie ciekawy, bo, jak wiadomo, był to człowiek, który założył GOPR (Górskie
Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe), a potem założył... no właściwie naszą flotę w
1918-20 roku, a potem kiedy miał 90 lat czy 91, jako już zupełnego starca,
zabrała go Armia Czerwona do Kazachstanu i on tam gdzieś po pół roku zmarł, jako
dziewięćdziesięcioletni człowiek nie mógł sobie dać rady, i byłoby bardzo ważne
dla mnie, jeżeli udałoby się odnaleźć jego grób. Zresztą wątek cmentarzy jest
dość ważny w moim życiu i w mojej działalności, co jest dziwne, bo w młodości o
tym nie myślałem, ale na Warmii byłem jednym z założycieli Komitetu Ratowania
Dawnych Cmentarzy, bo nas serce bolało, że tamte cmentarze niemieckie czy
żydowskie są przez Polaków w straszliwy sposób niszczone. I na Ukrainie, i na
Łotwie tak samo te miejsca odwiedzaliśmy.
Na Łotwie jest bardzo ładnie, bo
tam dba się o wszystkie groby nieznanego żołnierza, a przecież nie zapominajmy o
tym, że marszałek Rydz-Śmigły ratował Łotwę od komunizmu. I na Ukrainie tych
grobów polskich jest bardzo, bardzo dużo. Jednym z najciekawszych miejsc, w
jakich byłem, na Ukrainie, był cmentarz, na którym do dziś dnia jest pochowany
Stanisław Ignacy Witkiewicz- Witkacy, to są Jeziory, a obecnie Wielikije Oziera,
koło miasta Dubrownica.
Jeszcze chcielibyśmy zapytać pana z jakiego regionu
Polski pan pochodzi, czy też z jakim regionem Polski był pan na dłużej związany
w swoim życiu?
Pochodzę z Łodzi i moimi korzeniami, jeżeli tak można mówić,
jest właśnie Łódź robotnicza, bardzo żałuję zresztą, że w PRL-u ethos
robotniczy został zupełnie zniszczony, bo od rodziców..., ja urodziłem się
po wojnie, ale od rodziców wiem, że prawdziwi robotnicy mieli swój własny
wspaniały ethos. Po pierwsze: ci ludzie musieli być uczciwi, po drugie: musieli
być czyści, po trzecie: musieli być pracowici. I to właśnie w takiej kolejności.
To, niestety, Wiech- taki dobry pisarz warszawski, pomylił robotników z
lumpenproletariatem, dla świadomości Polaków. I my bierzemy teraz
lumpenproletariat, czyli tych, którzy nie byli ani czyści, ani uczciwi,
ani pracowici, za prawdziwych robotników. Więc to są moje korzenie, ale mój
ojciec- jak już opowiadamy to opowiadamy- brał udział w strajku w 1945 roku,
opowiedziała mi to już matka długo, długo po jego śmierci, kiedy już byłem
dorosły. Ponieważ Armii Czerwonej nie wypadało zaczynać w robotniczej Łodzi
rządów od wsadzania robotników do więzienia, to poradzono wszystkim, którzy
brali udział w strajku żeby cichutko wyjechali na tzw. ziemie zachodnie. Mój
ojciec pojechał najpierw do Głuszycy, potem do Wrocławia, gdzie ja się urodziłem
w 48 roku, a więc ten Dolny Śląsk też jest w jakiś tam sposób dla mnie ważny.
Trzecia sprawa: po studiach w Łodzi (no jednak te łódzkie korzenie), wyjechałem
do Warszawy, 10 , więcej, 13 lat- lata siedemdziesiąte aż do stanu wojennego, do
83 roku, mieszkałem w Warszawie. To też były ważne, dobre lata. Potem, w 83
roku, Warszawa w stanie wojennym była smutna, bo Warszawa składa się z
urzędników, a urzędnik to przede wszystkim się boi. Jak były miasta takie
bohaterskie jak Kraków- Nowa Huta, Gdańsk, to Warszawa nie, Warszawa była
smutna. Ale my z żoną postanowiliśmy zrealizować takie swoje marzenie,
wyjechaliśmy na wieś, na Warmię, do wsi Lutry, nad piękne, wielkie jezioro.
Mieszkam tam ćwierć wieku. W 2001 roku przeszedłem na emeryturę, tą taką po 30
latach pracy, i postanowiłem zrobić coś ciekawego i własnego; dzieci już są
duże, w tej chwili są na studiach, moi Jaś i Małgosia, więc wyjechałem na
Wschód.
Dziękujemy bardzo za rozmowę, życzymy sukcesów w pracy na Wschodzie.
Oby tak było.
[Rozmawiali K.W. i M.W.]
Kontakt z panem Antonim
Sodułą: